środa, 30 września 2015

Rozdział 2.

- John, ktoś do ciebie. - Powiedziała Mimi i wyszła.
- Ej, Mimi, czekaj noo! - Krzyknął za ciotką. - Kto?
- Nie wiem. Jakiś chłopak i bardzo miła dziewczyna.
- Oo, to tacy.. Eh, nie ważne, wpuść ich.
- Nie jestem twoją służącą, Johny. - Uśmiechnęła się, posłała mu całusa i wyszła.
- No... Mimi, no weeeź! Bo mi się tak fajnie tu siedzi...!
- Nieee słyyyszę cię! - Zawołała śpiewnym głosem.
- Duuuh, no dobra, dobra idę. - Powiedział zrezygnowany i wstał z fotela. Kiedy wszedł do salonu, zastał tam Paula i Lily. - No czeeeeeść! - Wyszczerzył zęby.
- Hej, hej! - Uśmiechnęła się Lily. - Twoja ciocia jest świetna!
- Co, Mimi? Ale jak to? - Zdziwił się Lennon.
- Ano. Jest taka miła..
- Czy my na pewno mówimy o tej samej osobie? Nie ważne... Dobra, zapraszam do mojego pokoju. Tylko.. Nie wystraszcie się.
- Haha, spróbujemy - Uśmiechnął się Paul. - Nie może być aż tak źle.
Weszli do pokoju. Tak, zdecydowanie było aż tak źle. Podłogi prawie nie było widać, wszędzie walały się ubrania, papierki po cukierkach, pomięte kartki papieru. Na biurku było pełno kredek i ołówków, nad nim powieszone były rysunki (które były naprawdę świetne). Obok biurka stała szafka, na której były poukładane alfabetycznie vinylowe płyty. Na najniższej półce były książki - oczywiście wsadzone tam byle jak. Na łóżku leżała gitara akustyczna, a obok jakieś kartki z nabazgranym na szybko tekstem.
- A oto moje królestwo! - Powiedział Lennon z uśmiechem.
- O cholera.. - McCartneya totalnie zatkało. - Ale.. Nie jest.. Dobra.. Jest źle.


piątek, 11 września 2015

Rozdział 1.

6 lipca 1957 roku, festyn dobroczynny w Woolton. Piętnastoletni Paul McCartney i czternastoletnia Liliana Styczyńska, pochodząca z Polski przyjaciółka McCartneya oglądali występ miejscowego zespołu.
- Dobrzy są. - Zauważyła dziewczyna.
- Huuh, no tak, dają radę.. Lily, ten typ cały czas na ciebie patrzy.. Chyba wpadłaś mu w oko. - Wyszczerzył zęby Paul.
- Eh, no co ty, Paul? Tylko patrzy.
- Jasne, jasne.. - Robił sobie żarty przez cały występ. Po występie podszedł do nich owy chłopak, John.
- Hejaa, ludzie! - Wyszczerzył zęby. - Jak się bawicie?
- Um, dobrze.. - Uśmiechnęła się miło.
- Jesteście świetni! - Dodał McCartney.
- Ah, nie wypada mi zaprzeczyć.. Jestem John. John Lennon.
- Paul McCartney, a to jest Lily, moja przyjaciółka.
- Miło mi.
- Mnie też, Lily. Um, jaa już muszę niestety lecieć... Mimi.. Znaczy moja ciotka kazała mi wrócić od razu po występie.
- Ale.. Może się jeszcze kiedyś zobaczymy? - Zapytał Paul. - Może byśmy coś pograli.. Ja też trochę gram na gitarze.
- A wiesz, to bardzo dobry pomysł, Paul. Wpadnijcie do mnie kiedyś, Mendips, czyli 251 Menlove Avenue.
- Okej, wpadniemy, nie martw się. - Zapewniła Lily, wtedy Lennon uśmiechnął się i odszedł.
- Fajny się wydaje, prawda?
- Uhum. Myślę, że się zakolegujecie.
- No, nie przesadzajmy.. Dobra, chodźmy już może, bo wieje nudą. - Złapał ją za rękaw i pobiegł w stronę domu ciągnąc ją za sobą.
***
- Mimi, jestem już! - Krzyknął John wchodząc do domu. - Nie porwali mnie, nie zabili, nie zgwałcili ani nie okradli, jestem cały i zdrowy, i idę do pokoju, nie wchodź, bo będę grał.
- John, obiad. - Powiedziała spokojnie Mimi Smith.
- Nie jestem głodny, miło, że pytasz.
- Nie, John, chodź na obiad, ale już. - Powiedziała troszkę ostrzej Mimi.
- Dobra, dobra, już idę, nie krzycz. - Przewrócił oczami. Kochał Mimi, ale czasem miał jej dość.
- Ja nie krzyczę. Jeszcze.. Ale chyba zacznę, bo do ciebie nic nie dociera!
- No dobra, no to krzycz. - Rzucił jej wyzywające spojrzenie.
- Ehh, nie mam do ciebie siły. Jeśli tak ci zależy, to bierz obiad i idź do pokoju. Ale masz go zjeść. - Popatrzała na niego zrezygnowana. Chłopak doprowadzał ją do szału, ale to dobre dziecko. - Jesteś okropny, Johny.
- Zawsze! - Wyszczerzył zęby i poszedł do pokoju, zostawiając obiad na stole.
***
- Tato, Lily przyszła!
- Paul, Lily tu mieszka. - Uśmiechnął się McCartney senior.
- Tymczasowo... - Dodała Lily.
- Możesz tu zostać tak długo, jak tylko będziesz chciała, moja droga! - Uścisnął ją lekko. - Czuj się jak u siebie.
- Dziękuję, panie McCartney..
- Ależ dziękowałaś mi już miliony razy.. Yy, jesteście może głodni?
- Nie, tato, jedliśmy na festynie..
- Ale..
- No dobrze, już dobrze, zjemy coś. - Przewrócił oczami. - A teraz będziemy w moim pokoju.
- Dobra, przyniosę wam tam obiad. A chwila... Jak było?
- Cudownie, panie McCartney. Grał świetny zespół.
- No to fajnie. Idźcie już, Paulie się niecierpliwi. - Uśmiechnął się, a oni udali się do pokoju młodego McCartneya.